Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

w nim na miejscu, wszyscy artyści znajdą pole dla siebie, a wśród nich poeta jako wieszcz par excellence. Nawet prozaik — który ma do spełnienia mniej szlachetne, znojniejsze zadanie i powinien być człowiekiem o hartownem sercu — nawet on zasługuje także na miejsce, byle patrzył niezamąconym wzrokiem i był nieprzystępny dla śmiechu; niech inni płaczą lub się śmieją. Tak! Nawet on, twórca artystycznej prozy, która właściwie jest tylko prawdą, często wydobytą z głębokości i przyodzianą w barwną szatę malowniczych zdań — nawet on ma swoje miejsce wśród królów, demagogów, księży, szarlatanów, książąt, żyraf, ministrów, socjalistów, murarzy, apostołów, mrówek, uczonych, kafrów, żołnierzy, marynarzy, słoni, prawników, dandysów, mikrobów i konstelacyj wszechświata, którego zdumiewające widowisko jest samo w sobie moralnym celem.
Spostrzegam tutaj (nie chcę urazić nikogo), że czytelnik przybiera chytry wyraz twarzy, jak gdyby spostrzegł że szydło wyszło z worka. Stwierdzam ze śmiałością właściwą powieściopisarzowi, iż w duszy czytelnika formułuje się wykrzyknik: „Tum go czekał! Ten człowiek mówi pro domo“.
Lecz nie leżało to zaiste w moim zamiarze! Kiedy dźwignąłem worek na plecy, nie zdawałem sobie sprawy że tkwi w nim szydło. A zresztą — czemu nie? Na pięknych dziedzińcach Domu Sztuki tłoczy się wielu pokornych klijentów. A ten, któremu wolno siadywać na progu, jest najwierniejszy ze wszystkich. Ci, co się dostali do środka, skłonni są zbyt wiele myśleć o sobie. Podkreślam, że ostatnia obserwacja nie jest złośliwością zakrawającą na oszczerstwo. Jest to słuszna uwaga o sprawie, która obchodzi szeroki ogół. Ale