Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

na zwiady; i ona to właśnie (ta która nosiła wysokie kołnierzyki) dotarła z rekonesansem aż do mego stołu. Przyszła właściwie w odwiedziny do mojej żony w przypływie łagodnej popołudniowej życzliwości, lecz ze zwykłą sobie wojskową energją. Wmaszerowała do mego pokoju, machając laską... ale nie, nie trzeba przesadzać. Nie jestem pisarzem humorystycznym. Tedy stwierdzam z całą powściągliwością, że trzymała w ręku laskę.
Żaden rów ani też mur nie otaczał mej siedziby. Okno było otwarte; drzwi były także otwarte naoścież dla tego najlepszego przyjaciela mej pracy, ciepłego, cichego słońca z szerokich pól otaczających mię zewsząd, nieskończenie życzliwych. Ale jeśli mam powiedzieć prawdę, nie wiedziałem już od tygodni czy słońce świeci nad ziemią i czy gwiazdy na wysokości poruszają się wciąż po wyznaczonych im szlakach. Właśnie wtedy byłem pogrążony już od szeregu dni w ostatnich rozdziałach powieści „Nostromo“, opowiadania o fantastycznem (lecz prawdziwem) morskiem pobrzeżu. Jest to powieść, o której ludzie wspominają wciąż jeszcze i to z życzliwością; czasem zaopatrują ją w słowo: „nieudane“, a czasem w słowo: „zdumiewające“. Nie umiem się wypowiedzieć w kwestji owej sprzeczności. Tego rodzaju rozdźwięku usunąć nie można. Wiem tylko napewno, że przez dwadzieścia miesięcy zaniedbywałem zwykłe radości życia, przypadające w udziale najskromniejszym na tej ziemi, i jak ów prorok z zamierzchłych czasów „walczyłem z Panem“ o swoje dzieło; o przylądki wybrzeża, o mrok zatoki Spokojnej, o blask na śniegach, o chmury na niebie i o dech życia, które trzeba było tchnąć w postacie mężczyzn i kobiet z rasy romańskiej i anglosaskiej, żydów i po-