Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

się z dzieckiem na dywanie przez jaką godzinę, pochłonięty tem całą duszą, podniósł głowę i rzekł stanowczo: „Nauczę twego chłopca jeździć konno“. To nie było sądzone. Zabrakło mu na to czasu.
Ale oto jest pies — stary już teraz. Niski i szeroki na pałąkowatych nogach, o czarnej głowie, białym tułowiu i śmiesznej czarnej plamie koło ogona, wywołuje podczas swych spacerów wcale życzliwe uśmiechy. Groteskowy i pociągający, zachowuje się zazwyczaj potulnie, lecz wobec jednostek swego rodzaju ujawnia nagle temperament wręcz wojowniczy. Gdy leży w świetle kominka z podniesioną głową i nieruchomem, dalekiem spojrzeniem zwróconem ku cieniom pokoju, osiąga niezwykłą szlachetność postawy w poczuciu nieskazitelnego życia. Wychował już jedno bobo, a teraz, odprowadziwszy do szkoły swego pierwszego pupila, wychowuje drugie z tem samem sumiennem, żarliwem oddaniem lecz z większą przezornością i powagą, oznakami większej mądrości i dojrzalszego doświadczenia, lecz także i reumatyzmu, niestety. Od porannej kąpieli aż do wieczornych ceremonij przy kołysce, pilnujesz, stary przyjacielu, małego dwunożnego stworzonka, które przybrałeś za swoje, a podczas wykonywania twych obowiązków cały dom odnosi się do ciebie z nieskończonym szacunkiem i okazuje ci szczególne względy — zupełnie tak samo jak i mnie; tylko że ty bardziej na to zasługujesz. Córka generała powiedziałaby ci, że to musi być „poprostu rozkoszne“.
Aha, właśnie, stara psino! Ta dama nie słyszała nigdy jak skomlisz z dotkliwego bólu (to biedne lewe ucho), zachowując jednocześnie z niewiarogodnem opanowaniem zupełną, sztywną nieruchomość, aby nie przewrócić małego dwunożnego stworzonka. Nie wi-