ków i wielkich czynów zmieniających oblicze świata, ów wielki, otwarty szlak wiodący do przeróżnych nieodkrytych krain.
Może powinienem raczej powiedzieć, że życie na morzu — a nie myślę tu o krótkiej próbie, tylko o całym szeregu lat, które składają się na porządny okres służby — że życie na morzu nie jest dobrem przygotowaniem do życia pisarza. Ale uchowaj mnie Boże od podejrzeń, iż się wypieram mych mistrzów z pokładu. Nie jestem zdolny do tego rodzaju odszczepieństwa. Wyznałem już swoją zbożną cześć dla ich cieni w trzech czy czterech opowiadaniach, i kto jak kto, ale właśnie powieściopisarz musi być szczery względem samego siebie, jeśli dba o swoje zbawienie.
Chcę przez to poprostu powiedzieć, że szkoła morskiego życia nie przygotowuje należycie do znoszenia krytyki literackiej. Tylko to i nic więcej. Ale ten brak jest dość poważny. Jeśli wolno przekręcić, odwrócić, dostosować (i zepsuć) określenie dobrego krytyka przez p. Anatola France, to pozwolę sobie powiedzieć, że dobrym pisarzem jest ten, który patrzy bez wyraźnej radości lub przesadnego smutku na przygody swej duszy wśród krytyk. Nie mam bynajmniej zamiaru narzucać uważnemu czytelnikowi fałszywego mniemania, jakoby krytyka na morzu nie istniała. To byłoby nieuczciwe i nawet niegrzeczne. Wszystko można znaleźć na morzu, zależnie od tego czego się szuka — walkę, spokój, romantyzm, najskrajniejszy naturalizm, ideały, nudę, wstręt, natchnienie — i wszelkie możliwe okazje, nie wyłączając okazji do ośmieszenia się, zupełnie jak w literackim zawodzie. Lecz na morzu krytyka jest nieco różna od literackiej.
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.