Tylko tyle mają wspólnego, że zazwyczaj i w jednym, i w drugim przypadku odpowiadać nie warto.
Tak, można znaleźć na morzu krytykę, a także i uznanie — powtarzam, wszystko można znaleźć na słonej wodzie — krytykę naogół zaimprowizowaną i zawsze viva voce (co jest zewnętrznem, jawnem odchyleniem od literackiej operacji tego rodzaju), pełną wypływającej stąd świeżości i siły, których często brakuje drukowanemu słowu. Uznanie zaś przychodzi na samym końcu, gdy krytyk i krytykowany mają się rozstać, i wyraża się inaczej. Na morzu uznanie czyichś skromnych talentów ma trwałość pisanego słowa, lecz rzadko urok rozmaitości, a styl tego uznania jest formalny. Tutaj mistrz literacki bierze górę nad tamtym, choć właściwie on także w gruncie rzeczy może tylko powiedzieć — i nieraz mówi — w takich samych słowach: „Polecam usilnie“. Tylko że zwykle używa słowa „my“, ponieważ w pierwszej osobie liczby mnogiej tkwi jaki ukryty przymiot, który czyni ją szczególnie odpowiednią dla oświadczeń krytyków i królów. Mam drobną garść tych marynarskich ocen podpisanych przez różnych kapitanów; żółkną powoli w lewej szufladzie biurka i szeleszczą pod mem dotknięciem pełnem szacunku, jak garść uschłych liści zerwanych z drzewa wiedzy na tkliwą pamiątkę. To dziwne! Zdawałoby się że dla tych kilku kawałków papieru, które mają w nagłówku nazwę okrętu i są podpisane nazwiskami szkockich i angielskich kapitanów, że dla tych kilku świadectw stawiałem czoło oburzeniu, wykrzykom zdumienia, drwinom i wyrzutom, które ciężko było znieść piętnastoletniemu chłopcu; że dla nich właśnie oskarżano mnie o brak patrjotyzmu, o brak rozsądku, a także o brak serca; że dla nich przecho-
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.