Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdaje się że dosłyszałem grzeczne mruknięcie: „Ależ to doprawdy bardzo pochlebne!“ No więc tak, to jest pochlebne — dziękuję. Zaświadczenie, że się jest trzeźwym, pochlebia przynajmniej w tym samym stopniu co zaświadczenie, że się jest romantykiem, choć te świadectwa mojej trzeźwości nie pomogłyby mi do objęcia posady sekretarza stowarzyszenia abstynentów, lub posady oficjalnego trubadura jakiejś wielkopańsko-demokratycznej instytucji, w rodzaju np. rady hrabstwa Londynu. Powyższą prozaiczną uwagę zapisuję tu jedynie poto, aby dowieść zasadniczej trzeźwości mego sądu o sprawach tego świata. Zależy mi na tem stwierdzeniu, ponieważ przed paru laty, gdy jedna z mych nowel ukazała się we francuskim przekładzie, pewien krytyk paryski — jestem prawie pewien że to był p. Gustave Kahn w Gil-Blas — poświęcił mi krótką notatkę i streścił swoje wrażenie o autorze w słowach: un puissant rêveur. Niech i tak będzie! Któżby się sprzeczał ze słowami życzliwego czytelnika?
Ale może nie jestem takim już bezwzględnym marzycielem. Pozwolę sobie stwierdzić, że ani na morzu, ani na lądzie, nie straciłem nigdy poczucia odpowiedzialności. Są różne rodzaje upojenia. Nawet wśród najbardziej kuszących marzeń nie opuszczała mnie nigdy ta wewnętrzna trzeźwość, ten uczuciowy ascetyzm, w którym jedynie można wyrazić bez wstydu nagi kształt prawdy, takiej jaką się rozumie, takiej jaką się czuje. Prawda, wydobyta na jaw przez wino, może brzmieć tylko płaksiwie i nieprzystojnie. Usiłowałem być trzeźwym pracownikiem przez całe życie — przez oba moje życia. Postępowałem tak oczywiście w zgodzie z własnemi skłonnościami, mając wrodzony wstręt do utraty pełnej władzy nad sobą, ale także