Pierwszy z kolei, wysoki, szczupły, o bielusieńkiej głowie i wąsach, spokojnem, uprzejmem obejściu i dobrotliwym, inteligentnym wyrazie twarzy, najwidoczniej uprzedził się do mnie wskutek jakiegoś szczegółu w mej powierzchowności. Jego starcze, wychudłe ręce spoczywały, splecione luźno na skrzyżowanych kolanach, gdy zadał mi łagodnym głosem pierwsze elementarne pytanie, poczem ciągnął dalej i dalej... Trwało to godziny za godzinami. Gdybym był dziwnym mikrobem, mogącym wyrządzić śmiertelne szkody marynarce handlowej, to i wtedyby mnie nie poddano bardziej drobiazgowemu egzaminowi. Z początku odpowiadałem raźno, uspokojony pozorną życzliwością egzaminatora, ale w końcu wydało mi się że mózg zupełnie mi wyjałowiał. A spokojne pytania następowały jedne po drugich, narzucając mi wrażenie, że niezliczone wieki już upłynęły na samych kwestjach wstępnych. Potem strach mnie ogarnął. Nie bałem się że się wsypię; ta możliwość nie przyszła mi nawet do głowy. Chodziło o rzecz niesamowitą i daleko bardziej poważną. „Ten zgrzybiały starzec“, mówiłem do siebie z przerażeniem, „tak bliski jest śmierci, że stracił widać wszelkie poczucie czasu. Zapatruje się na ten egzamin z punktu widzenia wieczności. Bardzo to pięknie dla niego. Dobiega już mety. Ale gdy wyjdę z tego pokoju, poczuję się obcy na świecie, pozbawiony przyjaciół, zapomniany nawet przez swą gospodynię — jeśli po tem nieskończenie długiem przeżyciu będę w stanie sobie przypomnieć drogę do pensjonatu“. W tem jest daleko więcej prawdy niżby się zdawało. Bardzo dziwaczne myśli przesuwały mi się przez głowę, gdy rozmyślałem nad odpowiedziami; myśli nie mające nic wspólnego z praktyką morską
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.