Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, panie kapitanie. Urodziłem się w r. 1857.
— Rok buntu — rzekł jakby do siebie, dodając głośniej, że jego statek, wydzierżawiony rządowi, znajdował się właśnie wtedy w zatoce Bengalskiej.
Widocznie służba w transportach wyszkoliła mego egzaminatora. Pozwolił mi niespodzianie wglądnąć w swą egzystencję i obudził we mnie poczucie ciągłości morskiego życia, do którego z zewnątrz wkroczyłem; wprowadził ludzką poufałość w mechanizm urzędowych stosunków. Poczułem że jestem zaadoptowany. Jego doświadczenie służyło także i mnie, jakby był moim przodkiem.
Zauważył, pisząc pilnie i starannie na kartce niebieskiego papieru moje długie nazwisko (dwanaście liter):
— Pan pochodzi z Polski.
— Tak, panie kapitanie, tam się urodziłem.
Położył pióro i rozparł się w fotelu, patrząc na mnie jak gdyby po raz pierwszy:
— Zdaje mi się że niewielu z pana rodaków u nas służy. Nie pamiętam abym kiedykolwiek spotkał Polaka, ani w ciągu mej służby, ani potem. Chyba nawet nigdy o żadnym nie słyszałem. Jesteście narodem lądowym, prawda?
Odrzekłem że tak — i to nawet wybitnie. Oddziela nas od morza nietylko położenie, ale również i brak choćby pośrednich z morzem stosunków, ponieważ nie jesteśmy bynajmniej narodem handlowym tylko czysto rolniczym. Na to kapitan zrobił dziwną uwagę, że miałem „daleką drogę do przebycia aby się dostać na morze“ — jakby życie na morzu nie było właśnie życiem, w którem odchodzi się bardzo daleko od domu.
Odrzekłem z uśmiechem, że mogłem bezwątpienia znaleźć okręt znacznie bliżej mych stron rodzinnych,