Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

ale pomyślałem sobie że jeśli mam być marynarzem, to tylko brytyjskim. Była to kwestja rozważnego wyboru.
Skinął zlekka głową; a ponieważ patrzył na mnie wciąż pytająco, mówiłem dalej, wyznając, że po drodze do brytyjskiej marynarki byłem przez krótki czas na morzu Śródziemnem i w Indjach Zachodnich. Nie chciałem się znaleźć w brytyjskiej marynarce handlowej jako zupełny nowicjusz. Poco mu było mówić o wyjątkowej sile mego tajemniczego powołania, o tem że już za najmłodszych lat musiałem się na morzu wyszumieć? Była to ścisła prawda, ale nie zrozumiałby pewnie tej dość wyjątkowej psychologji, która mię pchnęła na morze.
— Chyba nie spotkał się pan nigdy na statku z rodakiem — prawda?
Potwierdziłem że tak było istotnie. Nastrój leniwej gawędy ogarnął mego egzaminatora. Co do mnie, nie śpieszyło mi się wcale ten pokój opuścić. Ani trochę. Okres egzaminów przeminął. Nie zobaczę już nigdy tego życzliwego człowieka, który był mym przodkiem w zawodzie, czemś nakształt dziadka w zakresie powołania. Zresztą musiałem czekać póki mnie nie odprawi, a na to się nie zanosiło. Siedział w milczeniu, patrząc wciąż na mnie, a ja dodałem:
— Ale przed kilku laty mówiono mi o pewnym rodaku marynarzu. O ile się nie mylę, był to chłopiec służący swego czasu na statku z Liverpoolu.
— Jak się nazywał?
Powiedziałem mu nazwisko.
— Jak pan mówi? — zapytał i zmrużył oczy, wsłuchując się w te dziwaczne dźwięki.
Powtórzyłem nazwisko bardzo wyraźnie.
— Jak się to pisze?