Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedziałem mu, litera za literą. Pokręcił głową nad niemożliwemi trudnościami tego nazwiska i zauważył:
— Zupełnie takie długie jak pańskie — prawda?
Nie śpieszyło mi się wcale. Zdałem już egzamin na kapitana i całe życie na mnie czekało, abym zrobił zeń jaknajlepszy użytek. Uważałem że mam mnóstwo czasu przed sobą. Zliczyłem powoli litery na pamięć i rzekłem:
— Niezupełnie. Jest krótsze o dwie litery, panie kapitanie.
— Doprawdy? — Egzaminator posunął ku mnie poprzez stół podpisaną przez siebie niebieską kartkę i wstał z krzesła. To zakończenie naszych stosunków wydało mi się bardzo nagłe; było mi prawie przykro rozstawać się z tym zacnym człowiekiem, który był kapitanem statku zanim jeszcze szept morza dosięgnął mojej kołyski. Podał mi rękę i życzył szczęścia. Odprowadził mnie nawet do drzwi parę kroków i na zakończenie udzielił dobrotliwej rady:
— Nie wiem co pan zamierza, ale powinien się pan przerzucić na parowce. To jest właśnie czas odpowiedni, kiedy się zdobędzie dyplom kapitana. Gdybym był panem, przerzuciłbym się na parowce.
Podziękowałem mu i zamknąłem za sobą drzwi, zostawiając ostatecznie poza sobą erę egzaminów. Ale nie wyrosły mi skrzydła u ramion jak za pierwszym i drugim razem. Szedłem spokojnym krokiem po wzgórzu, gdzie tylu ludziom ścięto głowę. Stało się — mówiłem sobie — jestem kapitanem marynarki brytyjskiej. Nie znaczy to abym przypisywał przesadne znaczenie temu bardzo skromnemu rezultatowi, który jednak nie był owocem ani szczęśliwego zbiegu oko-