Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

Nawiązałem także stosunki innego rodzaju. Jedna z moich znajomych, pani Delestang, imponująca, posągowa piękność, zabierała mię niekiedy do Prado na przedniej ławeczce powozu, w godzinach spacerowych eleganckiego towarzystwa. Pochodziła z południowej arystokracji. Jej wyniosłość i jak gdyby znużenie przypominały mi Lady Dedlock z „Pustkowia“ Dickensa, książki mistrza, dla której mam od dzieciństwa taki podziw, a raczej tak głębokie i niewyrozumowane uczucie, że nawet jej słabe miejsca są mi droższe niż doskonałości w dziełach innych ludzi. Czytałem „Pustkowie“ niezliczoną ilość razy, i po polsku, i po angielsku; odczytywałem je dopiero co, i przez dość zrozumiałe odwrócenie porządku rzeczy, Lady Dedlock z książki przypomniała mi bardzo panią Delestang.
Jej mąż (siedziałem naprzeciw ich obojga) o cienkim, kościstym nosie i wąskiej, zupełnie bezkrwistej twarzy, jakby ujętej w klamry krótkich, klasycznych faworytów, nie miał w sobie nic ze wspaniałego wyglądu i uroczystej dworności Sir Leicester Dedlocka. Należał tylko do haute bourgeoisie i był bankierem, u którego otwarto mi skromny kredyt. Pozatem był takim zapalonym — nie, takim lodowatym, zakamieniałym rojalistą, że w potocznej mowie używał zwrotów współczesnych, powiedzmy, dobremu królowi Henri Quatre; a kiedy mówił o sprawach pieniężnych, rachował nie we frankach, jak pospolita, bezbożna horda porewolucyjnych Francuzów, lecz w przestarzałych i zapomnianych écus — trudno to sobie wyobrazić — jakby Louis Quatorze przechadzał się jeszcze po wersalskich ogrodach w królewskiej swej wspaniałości, a Monsier de Colbert kierował sprawami marynarki. Musicie przyznać, że jak na bankiera dziewiętna-