po raz pierwszy w życiu, zwrócono się do mnie po angielsku — w języku mego tajnego wyboru, mej przyszłości, mych długich przyjaźni, najgłębszych przywiązań, godzin trudu i godzin wypoczynku a także i godzin samotnych; czytanych książek, snutych myśli, rozpamiętywanych wzruszeń — i nawet snów! W języku co kształtował tę część mojej istoty, która zniszczeniu nie ulega, a jeśli nie śmiem go uznać głośno za swój własny, jest w każdym razie językiem mych dzieci. Tak to drobne zdarzenia stają się z biegiem czasu pamiętne. Jeśli chodzi o treść zwróconego do mnie zdania, nie mogę powiedzieć aby zawierało coś uderzającego. Zbyt krótkie na elokwencję, wypowiedziane tonem pozbawionym uroku, składało się ściśle z trzech słów: „Look out there“[1], wymruczanych nad moją głową ochrypłym głosem.
Słowa te wyszły z ust wielkiego, tłustego mężczyzny (miał rzucający się w oczy, włochaty podbródek) odzianego w granatową wełnianą koszulę i obszerne spodnie podciągnięte bardzo wysoko, aż do poziomu mostka piersiowego, na szelkach wystawionych całkowicie na widok publiczny. W miejscu gdzie stał nie było nadburcia tylko poręcz na słupkach, to też mogłem objąć jednem spojrzeniem całość jego potężnej osoby, od stóp aż do czubka wysokiego, miękkiego kapelusza, który sterczał idjotycznie jak stożek z rondem na wielkiej głowie. Groteskowy, masywny wygląd tego posługacza (był to chyba posługacz, prawdopodobnie czyścił lampy) bardzo mię zaskoczył. Mój kurs morskiej literatury, moje marzenia i tęsknoty za morzem nie przygotowały mnie na zetknięcie się z kolegą
- ↑ „Uważać tam.“