Gdy oddalił się o jakie ćwierć mili, wywiesił flagę zgodnie z portowemi przepisami dla przybywających i wyruszających statków. Ujrzałem nagle jej trzepot, zanim powiała z drzewca. Czerwona flaga! W przejrzystem, bezbarwnem powietrzu opływającem płowe i szare brzegi tego południowego kraju, sine wysepki, bladoniebieskie, szkliste morze pod bladoniebieskiem, szklistem niebem zimnego wschodu słońca, była to jak okiem sięgnąć jedyna plama o żywej barwie — płomienna, gorąca i wkrótce taka malutka jak drobna czerwona iskierka, którą skupione odbicie wielkiego ogniska roznieca w przejrzystem sercu kryształowej kuli. Czerwona flaga — ten rozpostarty szeroko po morzach, symboliczny, opiekuńczy szmat płótna, który przez tyle lat miał mi być jedynym dachem nad głową.