decznie od śmiechu, że z wielką trudnością pokonywałem zawsze niechęć do sięgnięcia po kapelusz.
W końcu ładunek nadszedł. Z początku sączył się leniwie na wagonowych platformach póki nie nastała odwilż, potem zaś przybywał na mnóstwie lichtug, wśród wielkiego pędu rozhukanych wód. Łagodny majster od ładowania miał nareszcie mnóstwo roboty, a pierwszy oficer bardzo się kłopotał aby rozmieścić należycie ciężar ładunku, gdyż pierwszy raz wypadło mu brać ładunek na okręt, którego wcale przedtem nie znał.
Statkowi należy dogadzać. Trzeba mu iść na rękę, kiedy się nim manewruje, a jeśli się chce sprawnie nim władać, trzeba mu dogodzić przy rozmieszczeniu ciężaru, który statek ma przewieźć w czasie rejsu bez względu na złe czy dobre warunki podróży. Okręt jest stworzeniem delikatnem; należy uwzględnić jego wrodzone właściwości, jeśli się chce aby przyniósł zaszczyt sobie i człowiekowi wśród wiru i zamętu życia.
Zdaje się że takie było zdanie nowego kapitana, który przybył nazajutrz po rozmieszczeniu ładunku, w przeddzień wyjścia na morze. Spostrzegłem pierwszy raz na bulwarze tego nieznanego mi człowieka; najwidoczniej nie był Holendrem; miał na sobie krótkie piaskowe palto i czarny melonik, co wyglądało śmiesznie na tle zimowego pejzażu, pustej równiny obrzeżonej brunatnemi frontami domów o dachach ociekających stopniałym śniegiem.
Ów obcy człowiek chodził tam i z powrotem, najwyraźniej pochłonięty badaniem zagłębienia dziobu