wstrząsów wysadzających z miejsca i obłędnie szybkich zataczań się masztów za każdem kołychnięciem. To cud, że ludzi wysłanych na górę nie strząsało z rej, że rej nie odrywało od masztów, że masztów nie zmiotło za burtę. Kapitan, siedzący z posępną miną przy stole na pierwszem miejscu, utrzymywał się z trudem na krześle; waza z zupą toczyła się po podłodze z jednej strony, steward leżał rozciągnięty z drugiej, a kapitan mówił:
— Ma pan tę swoją trzecią część wagi nad pokładnikami. Jedna tylko rzecz mnie zdumiewa: że nie zmiotło jeszcze patyków.
W końcu niektóre z mniejszych drewien poszły za burtę — nic ważnego, bezań–bomy i tym podobne — ponieważ przy kołysaniu się z boku na bok pękały czasem od strasznego rozmachu poczwórne linobloki z nowej, trzycalowej manilskiej liny, jakby były słabsze niż szpagat.
Sprawiedliwość wymagała aby, jak to się dzieje w książkach, pierwszy oficer, który przy rozmieszczaniu ładunku popełnił błąd — może do pewnego stopnia zrozumiały — odpokutował za niego. Jedno z mniejszych drewien, oderwawszy się, ugodziło w plecy pierwszego oficera, który padł na twarz i przejechał się dobry kawał po głównym pokładzie. Wynikły stąd dla oficera różnorodne i przykre skutki natury fizycznej — „dziwne objawy“, jak się wyrażał leczący go kapitan — zagadkowe okresy bezsilności, nagłe napady tajemniczego bólu. Pacjent zgadzał się najzupełniej ze swym bardzo troskliwym kapitanem, który pomrukiwał pod nosem: „Szkoda że to nie jest poprostu złamana noga!“ Nawet doktór, Holender, objąwszy w Samarangu
Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.