ku. Był to czyściutki mały statek, wzorowo utrzymany; w pogodny ów wieczór, gdyśmy go zbliska mijali, wyglądał jak uosobienie zalotności i morskiego komfortu. Działo się to gdzieś w pobliżu Przylądka — to znaczy naturalnie przylądka Dobrej Nadziei, przylądka Burz, jak go nazwał jego portugalski odkrywca. I — może dlatego że nie trzeba wymawiać słowa „burza“ na morzach, gdzie się roi od sztormów, lub dlatego, że ludzie przyznają się niechętnie do swych nadziei, przylądek ten stał się bezimienny — stał się tout court[1] Przylądkiem. Dosyć to dziwnie wygląda, iż drugi wielki przylądek świata bardzo rzadko bywa nazywany przylądkiem. Mówi się: „podróż naokoło Horna“; „okrążyliśmy Horn“; „dostaliśmy porządnie w skórę niedaleko Horna“; lecz bardzo rzadko mówi się „przylądek Horn“, i ot nie bez przyczyny, ponieważ Horn jest równie dobrze wyspą jak przylądkiem. Trzeci burzliwy przylądek świata, Leeuwin, dostaje zwykle całe swe imię, jakby się go chciało pocieszyć za to że jest dostojnikiem drugiego stopnia. Oto przylądki, które są świadkami burz.
Więc mała brygntyna okrążyła Przylądek. Szła może z Port Elizabeth, a może z East London — któż to wie? Było to przed wielu laty, ale pamiętam dobrze jak kapitan klipra przewożącego wełnę kiwał nad nią głową i mówił:
— Oto los, żeglować po morzu w takiej łupince!
Człowiek ten wychował się na wielkich okrętach dalekomorskich, i objętość statku, który miał pod nogami, była dlań nieodłączna od wyobrażenia o morzu. Jego statek był oczywiście duży jak na okręt ówczesny. Może ów kapitan myślał o obszarze swojej kajuty, lub może — pewno bezwiednie — wyobraził sobie taki ma-
- ↑ tout court (z fr.) — po prostu