Zeszliśmy byli właśnie na dół, aby naradzić się chwilę w szczelnie zamkniętej kajucie; pod światłem kopcącej lampy leżała na zimnym, lepkim stole wielka biała mapa, zwiotczała i wilgotna. Mój szyper rozparł się na tym milczącym, zaufanym doradcy marynarza, umieściwszy jeden łokieć na wybrzeżu Afryki a drugi w sąsiedztwie przylądka Hatteras (była to mapa podróżna północnego Atlantyku) i podniósł surową, zarośniętą twarz, patrząc we mnie nawpół ze zniecierpliwieniem, nawpół pytająco. Nie widzieliśmy słońca, księżyca ani gwiazd przez jakieś siedem dni. Kryły się przed wściekłością Zachodniego Wiatru chyba już więcej niż od tygodnia, a w ciągu trzech ostatnich dni południowo–wschodni sztorm wzmógł się od „silnego“, przez „bardzo silny“, do „gwałtownego“, jak świadczyły zapiski w moim dzienniku okrętowym. Potem rozstaliśmy się z kapitanem; wrócił na pokład, posłuszny temu tajemniczemu wezwaniu, co dźwięczy chyba zawsze w uszach kapitana — ja zaś poszedłem, zataczając się, do swej kajuty z niejasnym zamiarem zapisania słów: „Wiatr gwałtowny“ w dzienniku okrętowym, który nie był doprowadzony do ostatniej chwili. Ale nie zrobiłem tego, natomiast wlazłem tak jak stałem do swojej koi, w butach i kapeluszu (to było obojętne, wszystko w kajucie przesiąkło woda, ponieważ wielki bałwan rozbił poprzedniej nocy luki świetlne na rufie) aby leżeć przez parę godzin jakby w koszmarze, czemś pośredniem między czuwaniem a snem, co miało stanowić tak zwany wypoczynek.
Wiatr Zachodni w swym południowym nastroju nie znosi aby odpowiedzialni oficerowie statku spali, lub choćby odpoczywali w pozycji leżącej. Po dwóch godzinach bezpłodnych, rozstrzelonych, gorączkowych roz-
Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.