wieża, zabarwiona słabą wieczorną czerwienią pośród słonych wietrznych oparów, była morską latarnią na przylądku St. Catherine.
Mój kapitan otrząsnął się pierwszy z osłupienia. Oczy, które wyszły mu na wierzch, cofnęły się stopniowo do orbit. Psychologja jego była naogół zupełnie godna pochwały jak na przeciętnego marynarza. Ominęło go upokorzenie polegające na postawieniu statku w dryf przy silnym wietrze; i natychmiast człowiek ten o charakterze otwartym i szczerym rzekł z nawskróś dobrą wiarą, zacierając brunatne, włochate ręce — ręce majstra w morskiem rzemiośle:
— Hm! Znaleźliśmy się akurat mniej więcej tam, gdzie się spodziewałem.
Oczywistość i w pewnym sensie naiwność tego złudzenia, niedbały ton, odcień rodzącej się dumy były poprostu rozkoszne. Lecz w gruncie rzeczy spadła na kapitana jedna z największych niespodzianek, jakie rozpogadzający się Zachodni Wiatr kiedy zesłał na jednego z najświetniejszych swych dworzan.
Wiatry północne i południowe to, jak już mówiłem, pomniejsi książęta wśród morskich potęg. Nie mają własnych posiadłości, i wogóle nie są wiatrami panującemi. A jednak z ich pnia wywodzą się dynastje, które podzieliły między siebie wodne obszary globu. Pogoda całego świata opiera się na walce polarnych i równikowych dążeń tej rasy tyranów. Wiatr Zachodni jest królem najpotężniejszym. Wschodni rządzi między zwrotnikami. Podzielili między siebie wszystkie oceany. Każdy z nich na swój sposób sprawuje najwyższą