Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

władzę. Król Zachodu nie narzuca się swemu królewskiemu bratu, nie wkracza do jego dominjów. Jest barbarzyńcą północnego typu. Widzę go jak siedzi władczo z obosiecznym mieczem na kolanach wśród malowanych i złoconych chmur zachodu, gwałtowny lecz nie przebiegły, rozwścieczony lecz nie złośliwy, z płomienną brodą na piersi, pochyliwszy kędzierzawą głowę ze złotemi lokami, imponujący, olbrzymi, o potężnych członkach, grzmiącym głosie, rozdętych policzkach i srogich niebieskich oczach, nagląc do większej szybkości swe sztormy. Drugiego władcę, Króla Wschodu i krwawych porannych zórz, wyobrażam sobie jako szczupłego południowca o wyrazistych rysach, czarnych brwiach i ciemnem oku; zasiadł w szarej szacie wśród słonecznego blasku, wsparłszy o dłoń wygolony policzek, i obmyśla napaści — niezbadany, tajemniczy, pełen podstępów, bystry, subtelny.
Wiatr Zachodni dotrzymuje wiary swemu bratu, Królowi Wschodnich Wiatrów. „Podzieliliśmy się raz na zawsze“, zdaje się mówić szorstkim głosem ten prostoduszny władca. Rzuca po niebie jakby dla zabawy olbrzymiemi masami chmur i ciska wielkie fale Atlantyku z wybrzeży Nowego Świata aż na oszroniałe przylądki starej Europy, która na swem pokrytem bliznami, pobróżdżonem ciele daje schronienie większej liczbie królów i władców niż wszystkie razem wzięte oceany świata. „Podzieliliśmy się raz na zawsze; a że ani wypoczynek ani cisza na tym świecie nie przypadły mi w udziale, zostaw mnie w spokoju. Pozwól mi bawić się w krążki cyklonami, rzucać dyski skłębionych chmur i wirującego powietrza z krańca w kraniec mej ponurej krainy, nad wielkiemi ławicami albo wzdłuż krawędzi pływających lodowisk; jednym dyskiem mierzę