Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

przykusztykał do statku w ciężkich, lśniących butach i — kiwając ramieniem krótkiem i grubem jak pletwa foki, zakończonem łapą czerwoną niby surowy befsztyk — zawołał w stronę rufy ochrypłym, słabym, wysilonym głosem, jakby wszystkie możliwe gatunki mgieł morza Północnego osiadły na stałe w jego krtani:
— Przebrasujcie się, panie poruczniku! Jeśli pan nie będzie uważał, pańskie górne reje znajdą się w oknach tego ot składu towarów!
Był to jedyny powód jego zainteresowania dla pięknych rej statku. Wyznaję że oniemiałem na chwilę wskutek tego dziwacznego zestawienia rej i szyb okiennych. Wybicie okien, to ostatnia rzecz jaka może przyjść na myśl w związku z górnemi rejami statku, chyba że się jest doświadczonym dokmistrzem w jednym z doków londyńskich. Staruszek obrabiał swoją drobną cząstkę pracy świata z należytą sprawnością. Jego małe błękitne oczka wypatrzyły niebezpieczeństwo z odległości kilkuset jardów. Zreumatyzowane nogi starego zejmana, zmęczone wieloletniem kołysaniem przysadzistego korpusu na pokładach małych przybrzeżników i obolałe wskutek mil wydreptanych po kamiennych płytach bulwarów, zdążyły na czas aby zapobiec śmiesznej katastrofie. Przykro mi, ale zdaje się że odpowiedziałem mu z niecierpliwością, jakby jego słowa nie były dla mnie niespodzianką:
— Dobrze, dobrze! Przecież nie mogę zrobić wszystkiego naraz.
Stał blisko okrętu, pomrukując coś pod nosem, póki reje nie zostały przebrasowane na mój rozkaz.
— W samą porę — odezwał się znowu zachrypłym, grubym głosem, rzucając krytyczne spojrzenie na pię-