zwanym the Pool, nieco poniżej London Bridge, statki zacumowane dziobem i rufą wśród najsilniejszego prądu tworzyły zwartą masę, niby wyspę pokrytą lasem chuderlawych, bezlistnych drzew; a gdy handel się rozrósł i rzeka nie mogła mu już podołać, pojawiły się St. Katherine Docks i London Docks, wspaniałe przedsiębiorstwa odpowiadające potrzebom czasu. To samo można powiedzieć o innych sztucznych jeziorach pełnych statków, co dążą tam i z powrotem tym wielkim szlakiem wiodącym do wszystkich części świata. Praca na brytyjskim szlaku wodnym przechodzi z pokolenia na pokolenie, trwa dzień i noc. Nic nie wstrzymuje nigdy jej bezsennej pilności prócz pojawienia się gęstej mgły, która obleka tętniącą życiem rzekę w szatę nieprzeniknionej ciszy.
Wówczas wszelki ruch, wszelkie dźwięki ustają stopniowo na wiernej rzece, słychać tylko dzwony okrętów, tajemnicze i przytłumione wśród białych oparów, od London Bridge prosto w dół aż do Nore, dźwięczące coraz ciszej na przestrzeni wielu mil, aż wreszcie rzeka rozszerza się w morze Północne, z zakotwiczone statki leżą rozsiane zrzadka w bezpiecznych przesmykach między ławicami piasku u ujścia Tamizy. W ciągu długiej i przesławnej opowieści o latach znojnej służby rzeki u narodu, są to jedyne jej chwile wytchnienia.
Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.