Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.


W NIEWOLI
XXXIII

Okręt w doku, otoczony nabrzeżami i ścianami składnic, wygląda jak więzień rozmyślający o swobodzie, jak pogrążony w smutku wolny duch, któremu narzucono niewolę. Łańcuchy i tęgie liny trzymają go na uwięzi u kamiennych pachołków przy krawędzi zabrukowanego brzegu, a dokmistrz z mosiężnemi guzikami u kurtki snuje się niby ogorzały od wichrów więzienny stróż, rzucając zazdrosne, czujne spojrzenia na cumy więżące bierny statek, cichy i bezpieczny, jakby pogrążony w głębokim żalu za dniami wolności i niebezpieczeństw na morzu.
Rój renegatów — nadzorców portowych, dokmistrzów, odźwiernych śluz i tym podobnych — zdaje się żywić wielkie wątpliwości co do rezygnacji uwięzionego statku. Niema takiej ilości łańcuchów i lin, któraby zaspokoiła ich troskę o bezpieczne przykucie wolnych statków do silnej, błotnistej, ujarzmionej ziemi. „Niech pan wzmocni cumę na rufie, panie poruczniku“, oto słowa zwykłe na ich ustach. Piętnuję ich jako renegatów, gdyż po większej części byli swego czasu marynarzami. Zdawałoby się że kalectwa przywiązane do starości — siwe włosy, zmarszczki koło oczu, węzły żył na rękach — są oznakami moralnego zatrucia, bo ci stróże narzuceni okrętom skradają się po nabrzeżach jakby rozkoszowali się skrycie zgnębieniem szlachet-