Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

nych więźniów. Trzeba im więcej odbijaczy, więcej cum; trzeba im więcej szpryngów, więcej szakli, więcej kajdan; chcieliby aby statki o lotnych duszach stały się równie nieruchome jak kwadratowe bloki kamienia. Ci znikczemniali wilcy morscy stoją na błotnistym bruku, na tle długich rzędów niekrytych wagonów brzęczących łańcuchami, i ogarniają nieprzyjaznem spojrzeniem statki od górnego osprzętu aż do barjery na rufie, przejęci wyłącznie żądzą tyranizowania biednych stworzeń pod fałszywym pozorem dobroduszności i pieczy. Tu i ówdzie ładunkowe dźwigi, wyglądające jak narzędzia tortur dla statków, chwieją okrutnemi hakami u końca długich łańcuchów. Gromadki robotników dokowych oz zabłoconych nogach roją się po trapach. Jest to widok dojmujący, kiedy tylu ludzi ziemi, ludzi z lądu, których statki nic a nic nie obchodzą, depcze podkutemi butami obojętnie, brutalnie, bezbronne ciało okrętu.
Na szczęście nic nie może skazić jego piękności. To poczucie uwięzienia, poczucie okropnego i haniebnego nieszczęścia spadającego na istotę piękną i godną zaufania, odnosi się tylko do statków zacumowanych w dokach wielkich portów europejskich. Czuje się że zamknięto te statki bezprawnie aby je pędzić od nabrzeża do nabrzeża po ciemnym, zatłuszczonym, kwadratowym stawie czarnej wody, w brutalnej nagrodzie u kresu wiernej podróży.
Okręt zakotwiczony na otwartej redzie, z lichtugami u burty i własnemi linoblokami dźwigającemi ciężary, wypełnia na wolności jedną z funkcyj swego życia. Niema tu ograniczenia wolności; jest przestrzeń, jasna woda naokoło statku, jasne niebo nad szczytami masztów, krajobraz z zielonych pagórków i urocze za-