Kolebka zamorskiego handlu i morskiej sztuki wojennej, morze Śródziemne, przemawia tkliwie do marynarza, niezależnie od nasuwających się skojarzeń z awanturniczemi wyprawami i chwałą, wspólnem dziedzictwem całej ludzkości. To morze dało schronienie dziecięctwu żeglarskiego rzemiosła. Marynarz spogląda na nie jak na obszerny pokój dziecinny w starym, starym domu, gdzie niezliczone pokolenia jego rodu uczyły się chodzić. Mówię: jego rodu, ponieważ w pewnym sensie wszyscy marynarze należą do jednej rodziny; wszyscy są potomkami tego żądnego przygód kudłatego przodka, co siadł okrakiem na bezkształtną kłodę, i wiosłując koślawą gałęzią, dokonał pierwszej przybrzeżnej podróży w osłoniętej zatoce, rozbrzmiewającej pełnem zachwytu wyciem jego szczepu.
Jest rzeczą godną pożałowania, że wszyscy ci bracia w rzemiośle i uczuciu, którzy od pokoleń uczyli się chodzić na pokładzie statku w tym pokoju dziecinnym, niejednokrotnie zajmowali się tam również dzikiem podrzynaniem sobie gardła. Ale widać życie tego wymaga. Bez ludzkiej skłonności do mordu i innych rodzajów nieprawości nie byłoby nigdy historycznego bohaterstwa. Jest to myśl pocieszająca. A przytem jeśli spojrzymy bezstronnie na czyny gwałtu, wydadzą się mało ważne. Od Salaminy aż do Actium, przez Lepanto i Nil