Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

memi stopami, lecz drżał od wysokiego napięcia wiernej odwagi. W swej krótkiej a świetnej karjerze nie nauczył mnie nic, lecz dał mi wszystko. Zawdzięczam mu obudzenie miłości do morza, która, wraz z dygotem chyżego ciałka i nuceniem wiatru u stóp łacińskich żagli, wkradła mi się do serca słodko a gwałtownie i zawładnęła despotycznie mą wyobraźnią. Tremolino! Po dziś dzień nie mogę wymówić — nawet napisać — tego imienia bez szczególnego skurczu serca, bez zatchnięcia się rozkoszą i grozą, jak na wspomnienie pierwszej miłosnej przygody.

XLI

Tworzyliśmy we czterech syndykat (używam terminu zrozumiałego dziś w każdej warstwie społeczeństwa), którego własnością był Tremolino: dziwny syndykat międzynarodowy. A byliśmy wszyscy zapalonymi rojalistami barwy śnieżno-białej — Bóg raczy wiedzieć dlaczego! W każdem stowarzyszeniu jest zwykle jednostka, która nadaje całemu zespołowi pewien ogólny charakter, wspierając się o autorytet wieku i dojrzalszej wiedzy. Jeśli powiem, że najstarszy z nas był bardzo stary, niezmiernie stary — miał prawie trzydzieści lat — i że mawiał niedbale a rycersko: „Żyję ze swego miecza“ — chyba wystarczy to aby dać pojęcie o naszej zbiorowej mądrości. Ów młody człowiek był szlachcicem z Karoliny Północnej; początkowe litery jego imienia i nazwiska brzmiały: J. M. K. B., żył zaś istotnie ze swego miecza, i ile mi wiadomo. A później poległ również od miecza w bałkańskiej zwadzie, walcząc w sprawie jakichś tam Serbów czy też Bułgarów, którzy nie byli