cji, z którą znosił „przyjaciół Rogera“. Podejrzewam że w głębi ducha najścia nasze przejmowały go zgrozą. Lecz był to dom karlistowski i co za tem idzie witano nas tam gościnnie. Rozprawiało się dużo w tym salonie o możliwościach wzniecenia buntu w Katalonji na rzecz Rey netto, który właśnie wtedy przeprawił się przez Pireneje.
Don Carlos musiał mieć wielu dziwacznych przyjaciół (zwykły to los pretendentów do tronu), ale wśród nich nikt nie był bardziej cudaczny i fantastyczny od naszego syndykatu, od właścicieli Tremolina, którzy spotykali się w tawernie przy bulwarach starego portu. Starożytny gród Massilia od najdawniejszych czasów fenickich nie znał z pewnością dziwaczniejszego zespołu armatorów. Schodziliśmy się aby przedyskutować i ustalić plan operacyj dla każdej wyprawy Tremolina. W tych operacjach brał także udział pewien dom bankowy — i to bardzo solidny. Ale boję się że w końcu powiem za wiele. Były w to wmięszane również panie (doprawdy że mówię za wiele) — panie wszelkiego autoramentu, niektóre dość już stare by wiedzieć że pretendentom do tronu ufać nie należy, inne zaś młode i pełne złudzeń.
Jedna z nich była niezmiernie zabawna, gdy poufnie naśladowała przed nami różne wysoko postawione osoby, do których jeździła wciąż do Paryża dla porozumienia się w interesie sprawy — Por el Rey! Albowiem była karlistką, i to krwi baskijskiej w dodatku; miała coś lwiego w odważnym wyrazie twarzy (szczególniej gdy rozpuściła włosy) i płochą duszyczkę wróblicy, przybranej w piękne paryskie piórka, które nieraz opadały z niej niespodzianie, przyprawiając ludzi o kłopot.
Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.