Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie nieustraszeni. Po półgodzinnej rozmowie w jadalni Dominik porozumiał się wprost nadzwyczajnie z Ritą, która nam oświadczyła najbardziej wielkopańskim tonem: „Mais il est parfait, cet homme“. I rzeczywiście w swym rodzaju był doskonały. Na pokładzie Tremolina, zawinięty w czarny caban, malowniczy płaszcz śródziemnomorskich marynarzy, z gęstym wąsem i okrutnemi oczami uwydatnionemi przez cień głębokiego kaptura, wyglądał jak korsarz, i jak zakonnik, i jak wtajemniczony w ponure, najstraszliwsze sekrety morza.


XLIII

Słowem był doskonały, jak oświadczyła doña Rita. Jedno tylko było nieprzyjemne a nawet niepojęte w stosunkach z naszym Dominikiem: jego bratanek, Cezar. Zdumiewał mię często wyraz rozpaczliwego wstydu, przesłaniający okrutną śmiałość w oczach Dominika, wyższego ponad wszelkie skrupuły i strachy.
— Nie byłbym się nigdy ośmielił wziąć Cezara na pokład pana balancelle — usprawiedliwiał się raz przede mną. — Ale co ja pocznę? Matka Cezara nie żyje, a mój brat zaszył się w gąszcz.
W taki to sposób dowiedziałem się, że nasz Dominik ma brata. Jeśli zaś chodzi o „zaszycie się w gąszcz“, znaczy to poprostu że mężczyzna wypełnił swój obowiązek, doprowadziwszy szczęśliwie do skutku dziedziną zemstę. Spór, który istniał już od wieków między rodzinami Cervonich i Brunaschich, był zastarzały i zdawało się że w końcu wygasł. Raz wieczorem Pietro Brunaschi, po całodziennej pracy przy oliwkach, siedział na krześle pod ścianą swego domu, z garnkiem rosołu na