Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

zar wśliznął się za nas aby podsłuchiwać, gdyż obok swych innych doskonałości był mistrzem w podsłuchiwaniu i szpiegostwie. Gdy usłyszałem głośny plusk u burty, zgroza mię przykuła do miejsca; lecz Dominik podszedł spokojnie do barjery i wychylił się, czekając aż głowa łotra wyłoni się z wody.
Ohé, César! — krzyknął z pogardą do parskającego nędznika. — Złapno tę cumę — charogne!
Powrócił do mnie aby nawiązać przerwaną rozmowę.
— Co z Cezarem? — spytałem niespokojnie.
Canallia! Niech tam wisi — brzmiała odpowiedź. I Dominik w dalszym ciągu rozmawiał spokojnie o zaprzątających nas sprawach, a ja tymczasem usiłowałem napróżno zapomnieć o obrazie Cezara zanurzonego po brodę w wodzie starej przystani, stuletnim wywarze morskich odpadków. Usiłowałem o tem zapomnieć, ponieważ sama myśl o owym płynie przyprawiała mię o mdłości. Niebawem Dominik okrzyknął jakiegoś bezczynnego wioślarza i polecił mu bratanka wyłowić; jakoś wkrótce Cezar ukazał się i wszedł na pokład od strony bulwaru, drżąc i ociekając brudną wodą; we włosach miał źdźbła zgniłej słomy, a na ramieniu osiadł mu kawałek utytłanej skórki z pomarańczy. Szczękał zębami; żółte jego oczy rzuciły nam z ukosa złowieszcze spojrzenie, gdy skierował się ku przodowi. Uznałem za swój obowiązek zrobić Dominikowi uwagę.
— Czemu go zawsze przewracasz, Dominiku? — spytałem. Byłem przekonany że to do niczego nie doprowadzi, że Dominik marnuje tylko siłę swych muskułów.
— Muszę zrobić z niego człowieka — odpowiedział zwątpiały Dominik.
Powstrzymałem odpowiedź cisnącą mi się na usta,