Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

iż przy takiem postępowaniu Dominik naraża się na to, że zrobi z Cezara „wyjątkowo mokrego, nieprzyjemnego trupa“, według słów nieśmiertelnego pana Mantalini.
— On chce być ślusarzem! — wybuchnął Cervoni. — Chyba po to żeby nauczyć się otwierać zamki — dodał z gorzką ironją.
— Dlaczego mu nie pozwolisz być ślusarzem? — zaryzykowałem pytanie.
— A któżby go uczył? — wykrzyknął Dominik. — Gdziebym go mógł zostawić? — Tu głos mu się załamał, i po raz pierwszy odczułem w Dominiku prawdziwą rozpacz. — Widzi pan, on kradnie, niestety! Par la Madone! Zdaje mi się że i panu i mnie wsypałby do jedzenia trucizny — żmija!
Podniósł zwolna ku niebu twarz i obie zaciśnięte pięści. Lecz Cezar nie wrzucił nam nigdy trucizny do filiżanek. Nie mogę tego twierdzić napewno, ale zdaje się że zaczął działać w innym kierunku.
Podczas tej wyprawy, której szczegółów podawać nie potrzebuję, mieliśmy wystarczające powody aby zatoczyć wielki łuk. Gdyśmy wracali z południa, żeby u końca podróży wykonać ważną i naprawdę niebezpieczną część naszego planu, uznaliśmy za konieczne wpaść do Barcelony dla zasięgnięcia pewnych ścisłych informacyj. Na pozór kładliśmy głowę do paszczy lwa, ale nie było tak w rzeczywistości. Mieliśmy tam paru wpływowych, wysoko postawionych przyjaciół, oraz wielu innych znacznie skromniejszych lecz cennych, albowiem kupionych za brzęczącą monetę. Nie ryzykowaliśmy aby nas tam niepokojono; i rzeczywiście, potrzebna wiadomość doszła nas szybko przez oficera komory celnej, co przybył na pokład, pełen udanej gorliwości,