Cezar był zanadto wstrętny na miłość, przyjaźń, szulerkę, lub nawet przelotne stosunki. Ale znikał już tak parę razy.
Dominik poszedł na brzeg aby go szukać, lecz wrócił po upływie dwóch godzin sam i w bardzo złym humorze, o czem świadczył jego uśmiech, wyraźniej zarysowany choć ukryty pod wąsami. Byliśmy ciekawi co się stało z łobuzem i przeszukaliśmy szybko nasze rzeczy. Nie ukradł nic.
— Wróci niedługo — rzekłem ufnie.
Po upływie dziesięciu minut któryś z ludzi na pokładzie zawołał głośno:
— Widzę go! wraca.
Cezar był tylko w koszuli i spodniach. Widać sprzedał kurtkę na drobne wydatki.
— Ty, łotrze! — rzekł Dominik straszliwie łagodnym tonem. Powstrzymał swój gniew na chwilę. — Gdzie byłeś, włóczęgo? — zapytał groźnie.
Cezar nie chciał za nic odpowiedzieć na to pytanie. Zdawało się że nie raczy nawet kłamać. Stał naprzeciw nas, zgrzytając wyszczerzonemi zębami, a gdy Dominik zatoczył ramieniem, nie cofnął się ani o włos. Oczywiście zwalił się jak kłoda. Lecz tym razem zauważyłem że, kiedy się podnosił, pozostał an czworakach dłużej niż zwykle, szczerząc przez ramię wielkie zęby i wpatrując się w stryja z nowym odcieniem nienawiści w okrągłych, żółtych oczach. To zwykłe mu uczucie było w owej chwili jakby zaostrzone przez szczególną złość i dociekliwość. Zaciekawiło mię to. Pomyślałem, że jeśli się kiedy Cezarowi uda wsypać trucizny do potraw, tak właśnie będzie wyglądał, siedząc z nami przy stole. Ale oczywiście nie wierzyłem ani trochę żeby chciał zatruć nasze potrawy. Jadł przecież to samo co
Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.