— Człowiek nie ma teraz żadnej możliwości awansu, jeśli nie wlezie do armatniej lufy i nie wylezie przez zapał.
Ten, kto przed stu laty mniej więcej wypowiedział w niepokoju serca powyższe słowa, spragniony wybicia się w swym zawodzie, był młodym oficerem marynarki. O jego życiu, karjerze, czynach i śmierci nie przechowało się nic ku zbudowaniu młodych jego następców we flocie dzisiejszej — nic prócz tego zdania, które brzmi po marynarsku przez prostotę wyrażonych uczuć oraz plastyczną siłę wyrazu, i wciela ducha epoki.
To skromne lecz dobitne świadectwo ma swą wartość, swą wagę i zawiera naukę. Pochodzi od przodka godnego szacunku. Nie wiemy czy ów przodek żył długo aby otrzymać awans, do którego droga była najeżona tylu trudnościami. Marynarz ten należy do licznego zastępu nieznanych — którzy zaiste są wielcy przez uzyskaną sumę wszystkich wysiłków i poświęceń, przez olbrzymią skalę powodzenia osiągniętego nienasyconą i wytrwałą ambicją. Nie znamy jego nazwiska; wiemy o nim tylko to, co jest dla nas ważne — że w groźnych chwilach nie ociągał się nigdy. Przekazał nam to wybitny marynarz z czasów Nelsona. Sir Thomas Byam Martin, który rozstał się z tym światem jako admirał floty w przeddzień wojny Krymskiej, powtórzył nam