Mniej więcej w miesiąc później, gdy Jim odpowiadał na rzeczowe pytania, usiłując powiedzieć uczciwie prawdę o tem, co wówczas przeżył, wyraził się, mówiąc o statku:
— Przesunął się przez to coś tak łatwo, jak wąż pełznący przez kij.
Porównanie było dobre; pytania dotyczyły faktów, a działo się to podczas urzędowego śledztwa w sądzie pokoju pewnego wschodniego portu. Jim stał z rozpalonemi policzkami na podwyższeniu przeznaczonem dla świadków, w chłodnej, wysokiej sali; wielkie ramy z kilkoma punkami poruszały się łagodnie tam i z powrotem wysoko nad jego głową, a z dołu wiele oczu patrzyło na niego z ciemnych twarzy, z białych twarzy, z czerwonych twarzy, z twarzy uważnych, urzeczonych, jakgdyby wszyscy ci ludzie siedzący karnemi rzędami na wąskich ławkach byli spętani czarem jego głosu. A ten głos, bardzo donośny, rozlegał się zastraszająco w uszach Jima; był to jedyny głos słyszalny na świecie, bo okropnie wyraźne pytania, które wydzierały mu odpowiedzi, zdawały się kształtować same przez się w jego własnej piersi wśród udręki i bólu, a docierały do niego, dotkliwe i ciche, jak straszne pytania zadane przez sumienie. Na dworze jaśniało słońce — na sali sądowej był wiatr od wielkich punk, który przejmował dreszczem, był wstyd, który palił
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział IV