plusk tam w środku. Wówczas spuściłem lampę o całą długość liny i zobaczyłem, że w dziobowym skrajniku woda sięga wyżej niż do połowy. Wtedy już wiedziałem, że musi tam być wielka dziura pod linją wodną. — Umilkł na chwilę.
— Tak — powiedział wielki asesor, uśmiechając się z rozmarzeniem do suszki; przebierał nieustannie palcami, dotykając bezgłośnie bibuły.
— Nie myślałem wówczas o niebezpieczeństwie. Może byłem trochę zaskoczony tem wszystkiem; stało się to tak spokojnie i tak bardzo nagle. Wiedziałem, że niema innej grodzi na statku prócz grodzi zderzeniowej, oddzielającej skrajnik dziobowy od wnętrza przedniego. Wróciłem, aby zawiadomić o tem kapitana. Natknąłem się na drugiego mechanika, który dźwigał się na nogi u stóp schodków mostkowych; wyglądał na ogłuszonego i powiedział mi że złamał chyba lewą rękę; schodząc ze schodków, obsunął się z górnego stopnia, podczas kiedy byłem na przodzie. Wykrzyknął:
— „Wielki Boże! Zgniła gródź ustąpi lada chwila i ten parszywy gruchot pójdzie z nami na dno jak kamień“.
— Odepchnął mię prawą ręką, i krzycząc, wbiegł przede mną po schodkach. Lewa ręka zwisała mu u boku. Szedłem tuż za nim i widziałem, jak kapitan rzucił się na niego i powalił go na plecy. Nie uderzył go jednak; stał nad nim pochylony i mówił coś z gniewem lecz zupełnie cicho. Pewnie pytał go, czemu u djabła nie pójdzie i nie zatrzyma maszyn, zamiast drzeć się na cały pokład. Słyszałem, jak powiedział: „Wstawaj pan! Biegnij! Leć!“ Klął przytem. Mechanik zsunął się po prawostronnych schodkach
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.