Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

wam podoba; lecz mam wyraźne wrażenie, że chciałem do czegoś dotrzeć. Może tkwiła we mnie podświadoma nadzieja, że znajdę to coś, tę jakąś głęboką, odkupiającą przyczynę, miłosierne wyjaśnienie, cień przekonywającej wymówki. Widzę teraz dokładnie że pragnąłem niemożliwości, że usiłowałem odżegnać coś, co jest najuporczywszym z upiorów stworzonych przez człowieka: jątrzące zwątpienie, które się podnosi jak mgła, a mrozi bardziej niż pewność śmierci, ukryte i toczące niby robak — zwątpienie o władającej nami sile, wcielonej w ustalony wzór postępowania. Jest to najniebezpieczniejsza z przeszkód, o które człowiek może się potknąć; to ona właśnie wywołuje wrzaskliwy popłoch i dobroduszne, spokojne podłostki; jest to widmo prawdziwej klęski. Czyżbym wierzył wówczas w cud? i dlaczego pragnąłem go tak gorąco? Czy ze względu na siebie chciałem znaleźć jakiś cień wymówki dla tego młodzika, którego nigdy przedtem nie widziałem? Sam wygląd Jima sprawił, że rozmyślając o jego załamaniu się, zainteresowałem się nim głęboko, że jego postępek był dla mnie tajemnicą pełną grozy — jakby przebłyskiem zgubnego losu czyhającego na nas wszystkich, których młodość była ongi podobna do jego młodości. Obawiam się, że na tem właśnie polegał tajny powód mego wścibstwa. Oczekiwałem zaprawdę cudu. Jedyna rzecz, która teraz — z odległości czasu — uderza mię jako zakrawająca na cud, to wielkość mojej głupoty. Miałem doprawdy nadzieję, że uzyskam od tego pognębionego, dwuznacznego osobnika egzorcyzm przeciwko duchowi zwątpienia. A przytem musiałem być doprawdy szalony bo, nie tracąc czasu — po kilku uprzejmych i przyjaznych zdaniach, na które maszynista odpowiedział z gotowością osłabłym głosem, jak