Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

przystoi dobrze wychowanemu choremu — wyjechałem ze słowem Patna, zawiniętem w delikatne pytanie, niby w puch jedwabnej przędzy. Moja delikatność płynęła z egoizmu — nie chciałem chorego spłoszyć; pieczołowitość nie miała z tem nic do czynienia, anim się na niego wściekał, anim go żałował; jego przeżycia były bez znaczenia, jego zbawienie nicby mnie nie obeszło. Postarzał się wśród drobnych podłostek i nie mógł już wzbudzać ani wstrętu, ani litości. Powtórzył pytająco: „Patna?“ zdawał się wytężać przez chwilę pamięć i rzekł: „Aha. Znam tu wszystko jak własną kieszeń. Widziałem jak tonęła“. Chciałem dać ujście swemu oburzeniu wobec tego idjotycznego kłamstwa, gdy dodał gładko: „Pełna była gadów“.
— To mię zatrzymało. Co on chciał przez to powiedzieć? Miałem wrażenie, że niespokojny upiór strachu znieruchomiał za jego szklistym wzrokiem i spojrzał tęsknie mi w oczy.
— „Wyrzucili mię z koi podczas nocnej wachty, żebym widział jak tonie“ — dodał z namysłem.
— Głos jego zabrzmiał nagle z niepokojącą siłą. Zawstydziłem się swojej głupoty. W perspektywie sali nie dostrzegało się śnieżnoskrzydłego kornetu pielęgniarki, lecz daleko, pośród długiego rzędu pustych żelaznych łóżek, jakiś człowiek, który uległ wypadkowi na statku w Roads, dźwignął się na posłaniu opalony i chudy, z czołem przewiązanem bandażem naukos. Nagle mój interesujący chory wyciągnął gwałtownie ramię cienkie jak u ośmiornicy i wpił mi się palcami w łokieć:
— „Tylko moje oczy mogły to dostrzec. Jestem znany ze swego wzroku. Pewnie dlatego mnie zawołali. Żaden z nich nie miał dość bystrych oczu aby