Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

oficer — a środkowa wachta jeszcze się naturalnie nie skończyła. Kapitan usłyszał jak mówiłem na mostku do drugiego oficera i zawołał mnie. Poszedłem bardzo niechętnie; powiem panu całą prawdę — nie mogłem znieść biednego kapitana Brierly. Mówię to panu ze wstydem; niewiadomo nigdy co tkwi w człowieku. Wyprzedził w swej karjerze zbyt wielu ludzi, nie licząc mnie samego, i miał taki jakiś przeklęty sposób wytykania człowiekowi jego małości, choćby tylko przez sposób w jaki mówił dzieńdobry. Nie zwracałem się do niego nigdy, chyba tylko w kwestjach służbowych, a wówczas robiłem co mogłem aby utrzymać język za zębami. — (Pochlebiał sobie. Dziwiłem się często jak Brierly mógł znieść jego maniery dłużej niż przez połowę podróży). — Mam żonę i dzieci — ciągnął — i dziesięć lat byłem w spółce, spodziewając się zawsze że dostanę następne wakujące dowództwo; byłem głupi. Więc mówi on do mnie w te słowa: „Niech pan tu wejdzie, panie Jones“, tym swoim nadętym głosem, „niech pan tu wejdzie“. No więc wszedłem. „Oznaczymy pozycję statku“, mówi dalej, nachylając się nad mapą z cyrklem w ręku. Według obowiązujących przepisów, oficer opuszczający pokład byłby to zrobił przy końcu swej wachty. Jednak nic nie odrzekłem i przypatrywałem się jak znaczył położenie statku drobniutkim krzyżykiem, wpisując datę i godzinę. Widzę go jeszcze w tej chwili, gdy pisze porządnemi literkami: siedemnaście, osiem, czwarta A. M. Rok był zawsze napisany czerwonym atramentem u góry mapy. Kapitan Brierly nie używał nigdy swych map dłużej niż rok, gdzieżby zaś. Mam teraz tę mapę. Kiedy skończył, nie poruszył się wcale i patrzył na zrobiony znaczek, uśmiechając się do siebie, poczem spojrzał ku mnie