Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

naokoło niego. Smukła kobieta o ciemnej cerze, obnażonych częściowo plecach i nagiem, czarnem ramieniu, z cienkiem złotem kółkiem w nosie, zaczęła nagle coś mówić wysokim, zrzędzącym głosem. Człowiek idący koło mnie spojrzał na nią machinalnie. Przeszliśmy wtedy właśnie przez próg, mijając szerokie plecy Jima.
— Czy to właśnie owi wieśniacy przyprowadzili z sobą żółtego psa, nie umiem powiedzieć. W każdym razie był tam pies i snuł się wciąż przeze drzwi tam i z powrotem między nogami — w niemy, skradający się sposób charakterystyczny dla psów tamtejszych — i mój towarzysz potknął się o niego. Pies uskoczył w bok milczkiem, a ów człowiek rzekł głosem trochę podniesionym, śmiejąc się zlekka: „Niech pan spojrzy na tego nędznego psa“ — poczem prąd ludzi pchających się do sali rozdzielił nas natychmiast. Oparłem się na chwilę o ścianę, a nieznajomy zdołał dotrzeć do schodów i znikł. Widziałem że Jim odwrócił się gwałtownie. Zrobił krok naprzód i zagrodził mi drogę. Byliśmy sami; patrzył we mnie z nieugiętem postanowieniem. Zrozumiałem iż jestem napadnięty, że tak powiem, jakgdyby w lesie. Weranda już się opróżniła, hałas i ruch na dziedzińcu ustały; wielka cisza ogarnęła budynek, w którym daleko, gdzieś w głębi, jakiś głos o wschodniem brzmieniu zaczął nikczemnie się żalić. Pies, usiłujący właśnie prześlizgnąć się przeze drzwi, siadł śpiesznie i jął pchły sobie wygryzać.
— „Pan do mnie mówił? — spytał Jim bardzo cicho i pochylił się naprzód, nie ku mnie ale na mnie, jeśli rozumiecie, co chcę powiedzieć. Odrzekłem: „nie“ — natychmiast. Coś w dźwięku tego spokojnego