— Parowiec dążący na wschód przybył tego popołudnia i wielka jadalnia hotelu była więcej niż w połowie zapełniona ludźmi zaopatrzonymi w stufuntowe bilety do objazdu naokoło świata. Znajdowały się tam pary małżeńskie, jakby zadomowione w nowem otoczeniu i nudzące się z sobą już w środku podróży; małe grupy biesiadników, i duże, i pojedynczy goście, którzy jedli uroczyście lub ucztowali hałaśliwie, a wszyscy myśleli, rozmawiali, żartowali lub się krzywili, jak przywykli robić to u siebie w domu — inteligencją zaś i wrażliwością nie przewyższali swych kufrów stojących w górnych pokojach. Odtąd — podobnie jak ich bagaże — mieli być poznaczeni etykietami, stwierdzającemi że przejeżdżali przez takie to a takie miejscowości. Cenili sobie wysoko to wyróżnienie swych osób, zachowując kartki naklejone na walizkach jako udokumentowane świadectwa, jako jedyny trwały ślad korzyści wyniesionych z podróży. Ciemnolicy lokaje krzątali się bezszelestnie po przestronnej, gładkiej posadzce; od czasu do czasu rozlegał się śmiech młodej panny, niewinny i pusty jak jej dusza, a gdy brzęk porcelany nagle przycichał, dochodziło kilka słów cedzonych z afektacją przez jakiegoś dowcipnisia, popisującego się wałkowaniem ostatniej skandalicznej historji z pokładu wobec szczerzących zęby współbiesiadników. Dwie koczujące stare panny o drewnianych
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział VII