Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

— I mówiąc to — słowo wam daję — spojrzał na mnie badawczo. Okazało się, że to było pytanie... pytanie bona fide. Jednak na odpowiedź nie czekał. Zanim się opamiętałem, ciągnął już dalej z oczami utkwionemi wprost przed siebie, jakby wyczytywał jakiś napis na tle nocy:
— „Wszystko polega na tem, żeby człowiek był w pogotowiu. Ja nie byłem w pogotowiu; nie byłem — w tamtej chwili. Nie chcę się usprawiedliwiać; ale takbym pragnął wytłumaczyć — takbym chciał żeby ktoś zrozumiał — ktokolwiek — choćby tylko jeden człowiek! Pan! Dlaczegóżby nie pan?“
— Było to uroczyste, a także i nieco śmieszne — jak zwykle walka jednostki usiłującej ocalić swoje pojęcie o tem, czem być powinna, ten sztuczny wzór postępowania — taki cenny — który jest jednem z prawideł gry, niczem więcej — lecz posiada straszliwą potęgę, bo przywłaszcza sobie bezgraniczną władzę nad przyrodzonemi ludzkiemi instynktami, bo grozi okropną karą za wykroczenie przeciw sobie. Jim zaczął opowiadanie dość spokojnie. Na pokładzie parowca linji Dale, który zabrał tych czterech ludzi płynących łódką w dyskretnym blasku zachodzącego słońca, już na drugi dzień zaczęto patrzeć na nich zukosa. Tłusty szyper opowiedział jakąś historję, tamci trzej milczeli, i z początku wzięto wszystko za dobrą monetę. Nie bada się biednych rozbitków, których miało się szczęście ocalić — jeśli nie od okrutnej śmierci, to w każdym razie od okrutnych cierpień. Potem, kiedy już był czas na zastanowienie, może uderzyło oficerów na Avondale, że jest „coś podejrzanego“ w całej tej sprawie; ale oczywiście zachowali swoje wątpliwości dla siebie. Wzięli na pokład kapitana, oficera i dwóch maszy-