Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

od zupełnej ślepoty, ale nigdy mi nic z niego nie przyszło — o tem was mogę zapewnić. Ludzie się spodziewają, że się weźmie pod uwagę ich piękną bieliznę. Ale ja nie umiałem nigdy wzbudzić w sobie zachwytu dla rzeczy tego rodzaju. O, to jest wada; to jest wada bezwzględnie. A tu przychodzi taki łagodny wieczór jak dziś; naokoło mnie siedzą ludzie zbyt leniwi aby grać w wista — no i zaczyna się opowiadanie...
Zatrzymał się znów, może czekając na jakąś zachęcającą uwagę, ale nikt się nie odezwał; tylko gospodarz, niby spełniając niechętnie obowiązek, mruknął —
— „Taki jesteś subtelny, Marlow“.
— Kto? ja? — rzekł Marlow cichym głosem. — Ach nie! Ale on był subtelny; i choćbym się nie wiem jak starał, aby to opowiadanie dobrze wypadło, uchodzi mi mnóstwo odcieni — takie są delikatne, takie trudne do oddania w bezbarwnych słowach. A Jim komplikował jeszcze sprawę przez to, że był taki prosty — ileż ten nieborak miał prostoty!... Słowo daję, zdumiewał mnie. Siedział tam i mówił, że tak jak go widzę przed sobą, nigdyby się nie uląkł niczego — i wierzył w to w dodatku! Mówię wam, to było bajecznie naiwne — i niesłychane, niesłychane! Obserwowałem go skrycie, zupełnie jakbym go podejrzewał iż chce mię porządnie nabrać. Był przekonany że, mówiąc uczciwie — „uczciwie, rozumie pan!“ — niema rzeczy, przed którąby się cofnął. Już kiedy był „o, takim“, „zupełnie małym smykiem“, przygotowywał się do wszelkich wypadków, które mogą spaść na człowieka na lądzie i morzu. Przyznawał się z dumą do tego rodzaju przezorności. Obmyślał niebezpieczeń-