nach o tej porze roku. Naprzód ściemnia się tylko widnokrąg; potem wznosi się chmura, nieprzenikniona jak ściana. Prosta krawędź mgły, obrzeżona mdłym, białawym połyskiem, nadbiega z południo-zachodu, połykając gwiazdy całemi konstelacjami; jej cień pędzi po wodzie i stapia morze z niebem w jedną otchłań ciemności. A wszędzie jest cicho. Ani grzmotów, ani wiatru, ani najlżejszego szmeru; błyskawic ni śladu. Potem w mrocznej nieskończoności pojawia się siny łuk; przebiegają nieliczne fale, które są niby rozkołysaną ciemnością, i nagle wicher i deszcz uderzają ze szczególnym impetem, jakby się przedarły przez jakąś twardą zaporę. Taka właśnie chmura zjawiła się podczas gdy patrzyli. Tamci dopiero co ją spostrzegli i przypuszczali z całem prawdopodobieństwem, że o ile w zupełnej ciszy Patna mogłaby jeszcze utrzymać się na wodzie przez parę minut, o tyle najlżejsze wzburzenie morza oznaczałoby natychmiastową jej zgubę. Pierwsze pochylenie statku na fali, która poprzedza wybuch takiego szkwału, byłoby także ostatniem; Patna zanurzyłaby się, a potem dałaby długiego, długiego nurka w dół — aż do samego dna. Stąd pochodził nowy napad strachu tych drabów, stąd ponowne błazeńskie wybryki, w których przejawiała się niezmierna odraza do śmierci.
— „Było czarno, czarno — ciągnął Jim z posępnym spokojem. — Zakradło się to na nas ztyłu. Piekielna zmora! W głębi ducha musiałem mieć jeszcze trochę nadziei. Nie wiem. Ale teraz już wszystko przepadło. Ogarnął mię szał, gdy poczułem że jestem przyłapany. Wściekałem się, jakbym wpadł w potrzask. Znalazłem się doprawdy w potrzasku! Pamiętam też że noc była parna, bez najlżejszego powiewu.
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.