nie się wielkiej ciszy. Cień milczącej chmury padał już na okręt z zenitu, i rzekłbyś zdławił na nim wszelkie dźwięki różnorodnego życia. Jim nie słyszał już głosów pod zasłoną. Powiedział mi, że gdy tylko zamykał oczy, błysk myśli ukazywał mu z niesłychaną wyrazistością tłum ciał wydanych śmierci. Kiedy znów oczy otworzył, widział mętnie walkę czterech ludzi, którzy zmagali się jak szaleni z upartą łodzią.
— „Odskakiwali od niej raz po raz, stali, besztając się nawzajem, i potem nagle rzucali się znów na nią gromadnie... Można było umrzeć ze śmiechu — zauważył ze spuszczonemi oczami, poczem je podniósł na chwilę ze złowieszczym uśmiechem: — Powinno to być dla mnie źródłem wesołości na całe życie, jak mi Bóg miły! bo ten śmieszny widok nawiedzi mię jeszcze nieraz przed śmiercią. — Spuścił znów oczy. — Widzę to i słyszę... Widzę to i słyszę“ — powtórzył po długiej przerwie, podczas której patrzył bezmyślnie przed siebie.
— Ocknął się.
— „Postanowiłem że oczu nie otworzę — rzekł — i nie mogłem wytrzymać. Nie mogłem, i wszystko mi jedno czy kto wie o tem. Niech przejdą przez coś podobnego, nim zaczną mnie sądzić. Niech przejdą przez to i spiszą się lepiej — nic więcej nie żądam. Za drugim razem otworzyłem w mig oczy a także i usta. Poczułem że statek się rusza. Pochylił lekko dziób — i podnosił go ostrożnie — powoli — trwało to całą wieczność. Nie zdarzyło się to statkowi od wielu dni. Chmura popędziła naprzód, i pierwsza fala zdawała się wędrować po morzu z ołowiu. Nie było życia w tym ruchu, a jednak zdołał przewrócić coś w mojej głowie. Co byłby pan zrobił? Pan jest siebie
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.