Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— „Tak mówią — wyrzekł z ponurą obojętnością. — Nic o tem naturalnie nie wiedziałem. Miał słabe serce. Skarżył się już jakiś czas przedtem, że źle się czuje. Był wzburzony — spracował się przy tej łodzi. Djabli go wiedzą. Ha, ha, ha! Jasne było, że nie chciał jednak umierać. Zabawne, prawda? Słowo daję, naciągnęli go poprostu na samobójstwo. Naciągnęli go — ni mniej ni więcej. Naciągnęli go na to, dla Boga! tak jak mnie... Ach! gdybyż był się spokojnie zachował; gdybyż był ich posłał do diabła, kiedy przyszli go wyrwać z koi, wówczas jak statek tonął! Gdybyż był stał na boku i wymyślał im z rękami w kieszeniach!“.
— Zerwał się, potrząsnął pięścią, popatrzył mi w oczy i siadł z powrotem.
— „Stracona okazja, co?“ — szepnąłem.
— „Dlaczego pan się nie śmieje? — rzekł. — To kawał który wylągł się w piekle. Słabe serce! Żałuję czasem, że moje serce nie było słabe“.
— To mnie podrażniło.
— „Żałuje pan?“ — wykrzyknąłem z głęboką ironją.
— „Tak! czy pan tego nie rozumie?“ — zawołał.
— „Czegoż to pan jeszcze będzie żałował!“ — rzekłem gniewnie. Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc wcale o co mi chodzi. Ten pocisk minął go także, a Jim nie był człowiekiem, któryby się troszczył o zbłąkane strzały. Słowo daję, zamało był podejrzliwy; partja nie była równa. Cieszyłem się że mój pocisk się zmarnował — że Jim nie słyszał nawet dźwięku cięciwy.
— Oczywiście nie mógł wówczas wiedzieć, że tamten człowiek nie żyje. Następna minuta — ostatnia minuta Jima na pokładzie — kłębiła się od wypadków i uczuć, które biły w niego jak morze w skałę. Uży-