Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

wam rozmyślnie tego porównania, ponieważ, opierając się na jego relacji, muszę wierzyć, że zachował przez cały ten czas dziwne złudzenie bierności, jakby sam nie był czynny, jakby uległ władzy piekielnych sił, które wybrały go na ofiarę swego żartu. Pierwszą rzeczą, z jakiej sobie zdał sprawę, był zgrzyt ciężkich źórawików, które się wreszcie obróciły za burtę a hałas ten zdawał się przenikać z pokładu przez podeszwy do jego ciała i wędrować w górę po grzbiecie aż do ciemienia. Potem, gdy szkwał prawie minął, druga, cięższa fala podniosła bierny kadłub wśród groźnego kołysania, które zaparło oddech Jimowi, a jednocześnie paniczne krzyki przebiły mu jak miecz umysł i serce:
— „Puszczajcie! Na miły Bóg, puszczajcie! Puszczać! Statek tonie!“
— Zaraz potem liny przesunęły się po zgrzytających blokach a pod płóciennym dachem sporo ludzi zaczęło mówić przerażonemi głosami. „Kiedy te łotry się rozwrzeszczały, byłyby mogły zbudzić umarłych“, rzekł Jim. Bezpośrednio po plusku łodzi, rzuconej dosłownie w morze, rozległy się głuche odgłosy gramolenia się w niej i tupania, pomięszane z niewyraźnemi krzykami:
— „Odczepić! Odczepić! Pchnąć! Odczepić! Pchajcie! na miłość boską! szkwał nadciąga!...“
— Jim usłyszał wysoko nad głową słaby szum wiatru i bolesny jęk gdzieś wdole. Jakiś głos zagubiony za burtą jął przeklinać hak od łańcucha. Okręt zaczął brzęczeć na przodzie i rufie jak podrażniony ul; Jim, opowiadając mi to wszystko spokojnie — miał właśnie wtedy bardzo opanowaną twarz, i głos, i postawę — rzekł zupełnie niespodziewanie: