Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział X

— Splótł palce i rozplótł je znowu. Była to najprawdziwsza prawda: skoczył istotnie w dziurę bez dna. Spadł z wysokości, na którą nigdy się już wedrzeć nie zdoła. Tymczasem łódź minęła dziób Patny. Zbyt wielka ciemność nie pozwalała im się widzieć nawzajem, a przytem byli oślepieni i nawpół zatopieni przez ulewę. Jim mówił mi, że to robiło takie wrażenie, jakby prąd ich niósł przez pieczarę. Zwrócili się plecami do deszczu: jak się zdaje, szyper zanurzył wiosło za rufą aby utrzymać łódź dziobem na wiatr, i przez dwie lub trzy minuty zdawało się że nadszedł koniec świata, że potop zalał całą ziemię wśród czarnego mroku. Morze ryczało jak „dwadzieścia tysięcy kotłów“. To jest porównanie Jima, nie moje. Wyobrażam sobie że wiatr dął gwałtownie tylko z początku; Jim przyznał sam na śledztwie, iż owej nocy morze niezbyt było wzburzone. Przykucnął w dziobie łodzi i obejrzał się ukradkiem. Dostrzegł wysoko w górze jeden jedyny żółty błysk światła na maszcie, zamglony jak gasnąca gwiazda.
— „Przeraziłem się, że go jeszcze tam widzę“ — rzekł. Tak właśnie powiedział. Przeraziła go myśl, że statek jeszcze nie zatonął. Widać pragnął aby ta ohyda skończyła się jaknajprędzej. Nikt w łodzi się nie odzywał. Wśród ciemności zdawało się że pędzą, lecz