Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

w nocy przez nagłą i gwałtowną śmierć — bo inaczej nie rozumiałbym tych jego słów:
— „Zdawało mi się, że wyskoczę z tej przeklętej łodzi i popłynę z powrotem aby widzieć — pół mili — więcej — ile będzie trzeba — aż na to samo miejsce...“ Skąd ten poryw? Czy rozumiecie jego znaczenie? Dlaczegoby Jim miał płynąć z powrotem tam na miejsce? Dlaczego nie chciał się utopić tuż przy łodzi — jeśli zamierzał to zrobić? Czemu się rwał tam z powrotem — aby widzieć — jakgdyby jego wyobraźnia chciała znaleźć ulgę w pewności, że wszystko już się skończyło — zanim śmierć przyniesie ukojenie? Żaden z was nie wyjaśni mi tego inaczej. Była to niezwykła rewelacja — i znowu się ujawniła niby dziwaczny, pasjonujący widok przez mgłę. A wymknęło się to Jimowi jak rzecz najnaturalniejsza pod słońcem. Dalej mówił, że zapanował nad swym porywem i uświadomił sobie wówczas otaczającą ich ciszę morza i nieba, które się stopiły w jeden nieokreślony bezkres głuchy jak śmierć — wokół tych ocalonych, tętniących życiem ludzi.
— „Można było usłyszeć szpilkę padającą na dno łódki — rzekł Jim z dziwacznie wykrzywionemi ustami, jak człowiek który usiłuje poskromić swoją wrażliwość, w chwili gdy opowiada o czemś niezmiernie wzruszającem. Otaczała ich cisza. Jeden Bóg — który chciał mieć Jima takim, jakim go stworzył — wie, co ten człowiek myślał w głębi serca. — Nie wyobrażałem sobie aby gdziekolwiek na ziemi mogło być tak cicho — powiedział. — Nie odróżniało się morza od nieba; nie było nic widać ani słychać. Żadnego przebłysku, żadnego kształtu, żadnego dźwięku. Można było uwierzyć że cały ląd naokoluteńko poszedł na