Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

rzysze zaczynają komuś wymyślać. „Co ci przeszkadzało skoczyć, ty warjacie?“ rzekł gderliwy głos. Główny mechanik opuścił rufę i słychać go było gramolącego się ku przodowi, jakby żywił złe zamiary względem „największego idjoty na świecie“. Szyper wykrzykiwał obelgi chrypliwym, wysilonym głosem, z miejsca gdzie siedział przy wiosłach. Jim podniósł głowę na ten hałas i usłyszał że wołają: „Jerzy“, a jednocześnie czyjaś ręka uderzyła go w piersi. „Co powiesz na swoje usprawiedliwienie, ty durniu?“ zapytał ktoś z pewnego rodzaju szlachetnem oburzeniem.
— „Napadli na mnie wszyscy — mówił Jim. — Wymyślali mi — wymyślali... nazywając mię Jerzym. — Zatrzymał się aby na mnie popatrzeć, usiłował się uśmiechnąć, odwrócił oczy i ciągnął dalej. — Ten mały mechanik podsunął mi twarz pod sam nos: „Cóż znowu! To ten psiakrew oficer“. „Co?“ zawył szyper z drugiego końca łodzi. „Niepodobna!“ wrzasnął pierwszy mechanik i przestał także wiosłować aby mi spojrzeć w twarz“.
— Wiatr nagle ustał. Zaczęło znów padać i cichy, nieustanny, nieco tajemniczy szum, z jakim morze przyjmuje deszcz, podniósł się ze wszystkich stron pośród nocy.
— „Z początku tacy byli zaskoczeni, że im odjęło mowę — opowiadał Jim spokojnie — a cóż ja mogłem powiedzieć? — Zająknął się i zrobił wysiłek aby opowiadania nie przerywać. — Wymyślali mi ohydnemi słowami. — Jego głos, zniżony do szeptu, niekiedy podnosił się nagle, krzepnąc od namiętnej pogardy, jakby mówił o jakichś tajemnych szkaradzieństwach. — Wszystko jedno jak mnie nazywali — rzekł posępnie. —