Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

Słyszałem w ich głosach nienawiść. To wcale dobra rzecz. Nie mogli mi wybaczyć, że się znalazłem w tej łodzi. Nie mogli tego znieść. Przyprawiało ich to o szaleństwo... — Zaśmiał się krótko. — Ale właśnie to mię powstrzymało od... Niech pan patrzy! Siedziałem ze skrzyżowanemi ramionami na burcie! — Usadowił się zręcznie na brzegu stolika i skrzyżował ramiona. — O tak — widzi pan? Nieznaczne przechylenie wtył, i byłbym poszedł — za tamtymi. Leciutkie przechylenie — najlżejsze. — Zmarszczył się, i uderzając w czoło średnim palcem, rzekł z przejęciem: — Ta myśl była tu ciągle — nie opuszczała mnie ani na chwilę. A deszcz — zimny, gęsty — zimny jak topniejący śnieg — jeszcze zimniejszy — na cienkiem bawełnianem ubraniu — nigdy już nie będzie mi tak zimno, wiem o tem. I niebo — czarne — całe czarne. Żadnej gwiazdy, żadnego światełka. Nic poza tą przeklętą łodzią i tymi dwoma, ujadającymi na mnie jak dwa nędzne kundle na osaczonego złodzieja. „Hau! Hau! Co tu robisz? Ładne z ciebie ziółko! Taki psiakrew z niego jaśniepan, że ręki do pracy nie przyłoży. Jakoś przyszedłeś do siebie, co? Wślizgnąłeś się do łodzi, co? Hau, hau! Niegodzien jesteś żyć! Hau, hau!“ Obaj starali się jeden drugiego przeszczekać. Tamten trzeci ujadał w rufie poprzez deszcz — nie mogłem go dojrzeć — nie mogłem nic dosłyszeć z jego plugawego pyskowania. Hau, hau! Wrrr, wrrr! Hau, hau! Miło mi było ich słuchać — mówię panu, utrzymywało mię to przy życiu. Właśnie to ocaliło mi życie. Wszyscy huzia na mnie, jakby mię chcieli wypędzić tym wrzaskiem na burtę! „Dziwię się, żeś się zdobył na odwagę aby skoczyć. Nic tu po tobie. Gdybym wiedział kto skoczył, byłbym go strącił za burtę —