Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— „Nic — odpowiedział. — Ja to brałem poważnie, a im chodziło tylko o pozory. Nic się nie stało“.
— Wschodzące słońce zastało Jima w dziobie łodzi, w tej samej pozycji jaką zajął natychmiast po skoku. Co za wytrwałość w jego gotowości na wszystko! Przez całą noc trzymał w garści rękojeść steru. Upuścili ster za burtę, chcąc go założyć, i snać rękojeść została jakimś sposobem zawleczona aż na przód, podczas kiedy biegali tam i z powrotem, usiłując wykonać naraz wiele manewrów aby się od Patny oddalić. Jim widać trzymał przez jakie sześć godzin tę rękojeść — długi, ciężki kawał twardego drzewa. Chyba nie powiecie, że nie był gotów na wszystko! Czy widzicie, jak stoi w milczeniu przez pół nocy z twarzą zwróconą ku falom deszczu, jak się wpatruje w ciemne postacie, śledząc niewyraźne ich poruszenia, natężając słuch aby posłyszeć ciche szepty, rozlegające się zrzadka w stronie rufy! Niezłomna odwaga, czy też wysiłek trwogi? Jak myślicie? A wytrwałości też mu odmówić nie można. Przez sześć godzin mniej więcej mieć się wciąż na baczności; wytrzymać sześć godzin czujnego bezruchu w łódce, która sunie zwolna naprzód lub unosi się nieruchomo na wodzie, stosownie do kaprysu wiatru; a tymczasem morze zasnęło wreszcie, uspokojone, a chmury płynęły wciąż nad głową Jima, a niebo — czarny, matowy ogrom — zmniejszyło się do rozmiarów ciemnego, połyskliwego sklepienia, roziskrzyło się jeszcze wspanialej, poczem jęło blaknąć od wschodu, zszarzało u zenitu; ciemne postacie, zasłaniające za rufą gwiazdy tuż nad horyzontem, nabrały konturów, bryłowatości — obróciły się w ramiona, głowy, twarze, rysy — stały się trzema ludźmi, którzy