Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

ręka jego odsunęła jakiś cień. — Tylko ja sam mogłem to zrobić“.
— Ach tak? — rzekłem, niezmiernie zdumiony tym nowym zwrotem, i spojrzałem na niego z takiem uczuciem, jakby się odwrócił na pięcie i zmienił mi się w oczach.
— „Ani nie dostałem zapalenia mózgu, ani nie padłem martwy — ciągnął dalej. — Słońce nie obchodziło mnie zupełnie. Rozmyślałem spokojnie i chłodno, jakgdybym siedział w cieniu. Ta opasła bestja — szyper — wystawił z pod płótna wielki, krótko ostrzyżony łeb i wparł we mnie rybie oczy. „Donnerwetter! Umrze pan“ — warknął i cofnął głowę jak żółw. Widziałem go. Słyszałem. Nie przeszkodził mi w rozprawianiu się z sobą. Mówiłem sobie właśnie wtedy, że nie umrę...“
— Jim rzucił mi w przejściu uważne spojrzenie, usiłując przeniknąć co myślę.
— „Czy pan chce przez to powiedzieć, że pan rozmyślał o samobójstwie?“ — zapytałem, starając się zdobyć na ton jaknajbardziej nieprzenikniony. Skinął głową, nie przestając chodzić.
— „Tak, do tego doszedłem, kiedym tam siedział samotnie — rzekł. Uszedł jeszcze kilka kroków aż do wyimaginowanego kresu swej przechadzki, poczem zawrócił, trzymając obie ręce głęboko w kieszeniach. Przystanął nagle przed mojem krzesłem i spojrzał na mnie. — Czy pan mi wierzy?“ — spytał z natężoną ciekawością. Pobudziło mię to do uroczystego oświadczenia, że gotów jestem uwierzyć bezwzględnie we wszystko, co uzna za stosowne mi powiedzieć.